Siedzę na korytarzu przed sekretariatem i czekam na mamę.
To miało być piękne graffiti. "Jeszcze dyrektor będzie nam wdzięczny za taką reklamę!" ekscytował się Zayn. Ale nie. Znowu mnie złapali. Znowu Malik zdążył uciec, a ja wpadłem prosto w ręce woźnego, który jak na złość zamykał akurat szkołę i musiał, musiał usłyszeć jak ten idiota już enty raz z rzędu pyta mnie czy nikt nie idzie. Czemu zawsze ja?! Chciałem się już zmienić! Serio chciałem...
Zastanawiam się, jaka będzie mina mamy. Czy znowu zobaczę w jej oczach zawód i łzy? Czy może wyjdzie z kamienną twarzą i każe mi nie odzywać się do niej przez najbliższy czas. Jednak jedno jest pewne: jestem kretynem.
Wreszcie drzwi się otwierają i stoi w nich moja matka. Jej twarz nie wyraża żadnych emocji. Jest źle.
- Dyrektor chce z tobą rozmawiać - mówi monotonnym głosem. Wzięła leki. - A my porozmawiamy sobie w domu - wzdycha i rusza korytarzem w stronę schodów.
Biorę głęboki oddech i po cichym zapukaniu w drzwi wchodzę do sekretariatu. Sekretarka zerka na mnie spod swoich okularów.
- Och Tomlinson... Pan Robertson już na ciebie czeka. - Kiwam głową i powoli wchodzę do gabinetu dyrektora.
- Usiądź proszę - starszy mężczyzna nawet nie podnosi na mnie wzroku. Robię to, co przed chwilą polecił. Śmiało rozglądam się po gabinecie. Znam to pomieszczenie już tak dobrze, że dziwi mnie nawet przestawiony na drugą stronę biurka mały granatowy przybornik.
Pan Robertson wstaje i zaczyna przechadzać się po pokoju. Stawia powolne, stanowcze kroki. Jest bardzo spokojny czyli z mamą przygotowali dla mnie jakąś "bardzo pouczającą karę". Nie da rady negocjować. Siedzę więc i czekam na ostateczne kazanie i wyrok.
- Nie znudziło ci się jeszcze przesiadywanie tutaj, Louis? - Podejmuje wreszcie. - Przebywasz w tym gabinecie więcej niż ja.
- No... czy ja wiem? - uśmiecham się, choć wiem, że sytuacja nie jest śmieszna, a ja sam od początku jestem na przegranej pozycji.
"- Idzie ktoś? - Zayn patrzy na mnie z góry.
- Nie. - Mulat stoi u szczytu drabiny i sprayem próbuje stworzyć logo szkoły. Wiem, że to nie jest dobry pomysł i na pewno zakończy się aferą, ale nie, musimy oczywiście pakować się w ten syf!
- Jesteś pewien? - zerka niepewnie w moją stronę.
- Tak, jestem. I nie patrz na mnie tylko bierz się do roboty! - syczę i wychylam głowę za róg. Teren czysty. Jestem ciekawy jak wyjdzie to logo. Ale patrząc na talent i wprawę Zayna, jutro szkoła będzie miała świetną wizytówkę.
- I idzie tam ktoś? - Biorę głęboki oddech po czym odwracam się w stronę Malika żeby powiedzieć ostre
-NIE.
- To chodź, zobaczysz jak mi idzie. - Tak jak poprosił idę na odpowiednią odległość i przyglądam się nowemu dziełu sztuki, które jest owocem starań mojego przyjaciela. Niestety widzę tylko pojedyncze plamy.
- Sorry stary, ale...
- Ej ty! - Zastygam w miejscu. - Nie próbuj nawet uciekać! - Wymieniamy z Zaynem spojrzenia. Po chwili Malik łapie pojedyncze spraye, zeskakuje z drabiny i biegnie w stronę tylnego ogrodzenia. Ja nadal tkwię na kawałku chodnika. Żeby zobaczyć graffiti wystawiłem się na odstrzał woźnego. - Co ty tam robisz?! - pan Mallory idzie w moją stronę. - Louis! Dobry Boże, co ty tu robisz o tej porze? - Staje obok mnie. W głowie zaczynam odmawiać modlitwy żeby tylko nie odwrócił się w stronę ściany. - Co tam jest? - kiwa głową za siebie. Na ścianę. To koniec. Klęska. Już nie żyję! - Matko Boska! - odwraca się.
Mógłbym wykorzystać ten moment żeby uciec, ale ja nadal stoję w miejscu, jakby ktoś przykleił mnie do chodnika najmocniejszym klejem na świecie.
- Dzwonię na policję i do dyrektora. - Woźny odwraca się z powrotem w moją stronę. - Nie wygrzebiesz się z tego, Louis. Uwierz mi, nie wygrzebiesz. - Czuję się, jakby spadł na mnie ciężarek o wadze co najmniej jednej tony".
Teraz to do mnie dociera. To nie Zayn jest idiotą. Idiotą jestem ja.
- Chłopie! Chyba pora się ogarnąć! Jak ty chcesz żyć? - pan Robertson opiera się o biurko. Ma racje. Kim ja jestem? Nędznym osiemnastolatkiem, który potrafi wpadać tarapaty z taką lekkością jak królik wpadający do swojej nory. Czemu ja wtedy nie uciekłem? Czemu? Może by mi się jakoś upiekło. A tak? Siedzę u dyrektora, mama będzie musiała płacić niemałe pieniądze za odmalowanie ściany. Same problemy.
- Ile trzeba będzie zapłacić za malowanie tej ściany? - Pytam odbiegając od tematu.
- To cię tak martwi, Tomlinson? Pieniądze? - mężczyzna unosi brew. - Otóż nie będziecie płacić za malowanie. Masz dokończyć to co zacząłeś. - CO?! Jak?
- Ma to zostać? - Robię zdziwioną minę.
- Tak. Będzie to ciekawy dodatek dla naszej szkoły. Nie są to jakieś bluźnierstwa tylko nazwa college'u więc nie widzę zastrzeżeń. Może taka forma przekazu zachęci młodych uczniów do wybrania naszej placówki? - Uśmiecha się. Manna z nieba!
- To dlaczego kara? - Unoszę pytająco ręce.
- Bo robiłeś to bez niczyjej wiedzy i zgody, czyli nielegalnie. - Nie wiem, czy śmiać się czy płakać. Pan Robertson przypisuje mi pracę Zayna, przez którą siedziałem pół nocy na komisariacie. Mam mu powiedzieć, że to nie ja? Jak on wtedy zareaguje? Nie, nie mogę tego zrobić. Zayn to mój przyjaciel, jedyny. Nie wsypę go do tego problemu.
- To jaka będzie ta forma mojego zadośćuczynienia?
- No cóż. Kara musi być pouczająca i owocna. - Chłopie, zlituj się! - Więc z twoją mamą ustaliliśmy, że musisz poznać trochę życia pełnego problemów. Ale nie takiego jakim ty żyjesz. - Wow, też mi coś. - Więc przez najbliższy miesiąc będziesz pracował jako wolontariusz w pobliskim szpitalu.
- Psychiatrycznym? - prycham.
- Bądź poważny, Louis. Proszę cię. Zachowuj się, proszę, jak na mężczyznę w twoim wieku przystało. - zakłada ręce na klatkę piersiową przez co wygląda trochę jak moja mama, kiedy coś przeskrobałem, a ona nie wiedziała co ze mną zrobić. - Więc przez miesiąc będziesz wolontariuszem w pobliskim szpitalu na oddziale dziecięcym. I tyle w tym temacie.
- Więc mogę już iść na lekcje? - zaczynam wstawać z krzesła.
- Planowo niedługo kończysz więc nie widzę sensu, żebyś jeszcze szedł na zajęcia. Idź do domu i porozmawiaj z matką. Jak dzisiaj widziałem, nie jest ona w najlepszym stanie. A jak myślisz, przez kogo?
- No przeze mnie... - wzdycham i odchodzę do drzwi.
- Mam nadzieję, że taki wolontariat da ci trochę do myślenia, Tomlinson. - Dyrektor siada z powrotem na swoim miejscu przy biurku i zapisuje coś w notesie. - Mam rację?
- Prawdopodobnie tak. - kiwam głową i naciskam na klamkę. - Do widzenia!
- Do widzenia, Louis. - Zamykam za sobą i żegnając sekretarkę wychodzę na korytarz.
Nawet nie wiem kiedy zaczęła się przerwa. Jest dość spory tłok, ale to nie utrudnia mi odnalezienia Zayna. Stoi przy swojej szafce i dokładnie przegrzebuje jej zawartość. Malik ma tam taki bałagan, że znalezienie podręcznika cy zeszytu jest jak szukanie skarbu na bezludnej wyspie. Tylko tutaj nie ma mapy. Kiedy chłopak mnie dostrzega, na jego twarzy pojawia się blady uśmiech.
- Żyjesz? - Klepie mnie po ramieniu choć wie, że tego nie lubię.
- Skoro tu stoję - wskazuję na siebie dłońmi - to znaczy, że jeszcze jakoś żyję.
- Idziesz na zajęcia? - Unosi brew i znowu zaczyna szperać w swojej szafce.
- Robertson powiedział żebym sobie darował i wrócił do domu. - Chowam dłonie do kieszeni i rozglądam się w tłumie. Niby mówią, że każdy jest inną, zupełnie niesamowitą osobą. Ale jak tak przyglądam się tym wszystkim nastolatkom to dochodzą do wniosku, że jesteśmy tacy sami, a w tłumie zlewamy się w jedno roztargnione stado.
- No to Zayn Malik zakończył już dzisiaj swoje zajęcia! - Mulat trzaska drzwiczkami i unosi w zadowoleniu ręce do góry.
- Spokojnie, nie każdy musi wiedzieć, że robisz sobie wagary - zauważam.
- A ty?
- A ja to ja. Jednostka jakże wyjątkowa. Mam pozwolenie na wagary od samego dyrektora! - Zaczynamy się śmiać i po chwili ruszamy wzdłuż korytarza, kierując się do wyjścia.
Tłum mimowolnie się rozstępuje. Wszyscy w szkole się nas boją, choć odkąd tu jesteśmy, nie skrzywdziliśmy nikogo ani fizycznie, ani psychicznie. Z lokalnych szeptów i "poczty pantoflowej" dowiedziałem się, że dla niektórych dziewczyn jesteśmy z Zaynem "atrakcyjnymi kąskami", lecz zważając na naszą reputację, wolą się do nas nie zbliżać. Nie wiem jak Malikowi, ale mi się taki układ podoba. Być postrachem college'u.
Przed samym wyjściem zatrzymuję się na chwilę. Czuję dziwne łaskotanie na karku. Ktoś mnie obserwuje. Odwracam się gwałtownie, ale wszyscy zajęci są sobą. To pewnie przez ten szkolny monitoring.
- Co ci jest? - z transu wyrywa mnie głos mojego przyjaciela.
- Nie nic. Taki mały zawał bo myślałem, że zgubiłem telefon - próbuję rozładować napięcie śmiechem. Odwracam się w stronę drzwi i popychając je wychodzę ze szkoły.
- W tej szkole lepiej uważać, bo złodziei pełno - wzdycha Zayn. Co?! Co on przed chwilą powiedział? To stwierdzenie było tak bezsensowne, że aż zabawne. Jednak nie komentuję tego i ruszamy do bramy by za chwilę poczuć się wolnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz